Scenariusz jest
prawie zawsze taki sam. Od poniedziałku do piątku jesteśmy pracoholikami. Nie
z wyboru, ale z konieczności. Sobota jest dniem, w którym odsypiamy
cały ciężki tydzień. Niedziela z założenia ma być taka sama. Odpoczynek,
relaks i regeneracja sił.
Jednak za każdym
razem, w każdy sobotni wieczór pojawia się myśl – może gdzieś pojedziemy?
Szybkie wertowanie map, przeglądanie internetu lub po prostu – jedziemy przed
siebie. Pozostaje jeszcze tylko sprawdzić pogodę w dniu wyjazdu.
Z racji
tego, że od zeszłego roku jakoś silnie eksploatowaliśmy tereny na wschód od
Łodzi, tym razem padło na jej
zachodnią część. W planie jest wycieczka nad zbiornik Jeziorsko i z powrotem
(jakieś 120 km), ale ze względu na coraz krótsze dni trzeba ją przełożyć na
bardziej sprzyjający moment.
Staramy się zawsze wybierać drogi o lekkim natężeniu ruchu. Sama niedziela ma też to do
siebie, że poza ruchem w godzinach „kościelnych“ we wioskach panuje mały ruch samochodowy.
Drogę do Aleksandrowa Łódzkiego pokonujemy częścią trasy „Piach, pot i łzy“
z przewodnika rowerowego Pascala. Super droga. Jest tylko jeden minus. Jak
sama nazwa wskazuje, jest tam całe mnóstwo piachu. Być może tyle samo, co na Saharze.
Ale o tej trasie innym razem.
Zaczynamy
z dworca Łódź Żabieniec, następnie ulica Brukową, Liściastą i w ten sposób
docieramy do zbiornika wodnego. W lecie jest tam sporo opalających się ludzi,
my spotkaliśmy tylko zaspane kaczki. Mijamy zbiornik, przecinamy ulicę Szczecińską
łącząca Łódź ze Zgierzem. Chwilę później pojawia się tablica Zgierz, a za nią
następna – koniec Zgierza. Piaszczysty zjazd, kawałek przez pole kapusty i
lądujemy w miejscowości Kolonia
Brużyca i przecinamy trasę Aleksandrów-Zgierz. Tam ładną aleją, szutrową drogą
dalej w stronę Aleksandrowa.
Tym samy zaczęło
się dla nas eksplorowanie mało znanych nam rejonów województwa łódzkiego.
Udaliśmy się w stronę miejscowości Wola Grzymkowa, Babice, Kazimierz,
Zdziechów. Drogi super. Głównie asfalt, po którym przemykają szosowcy i wcale
się im nie dziwię, z odrobiną szutrowych dróg. Za Zdziechowem
odbiliśmy w polną drogę, przez małą śluzę na rzeczce i w ten sposób dotarliśmy
do Jewornic.
Jeszcze nigdy nie czułem się tak niepewnie, jadąc na rowerze,
a to dlatego, że spotkaliśmy myśliwego z psem, który urządzał sobie
polowanie na bażanty i przeczesywał zarośla wzdłuż owej rzeczki. Kawałek dalej
usłyszeliśmy odgłos bażanta. Wtedy pomyślałem sobie, ze osoba, którą
spotkaliśmy chwilę wcześniej szuka nie w tym miejscu, co trzeba. Prawda była
jednak inna. W trawach na polu siedzieli pewnie jego kumple i udawali bażanty,
w ten sposób próbując je zwabić do siebie. Tu pojawiła się niepewność. Bałem
się, że ze względu na moją wagę mogą wziąć mnie za dzika i najzwyczajniej w
świecie odstrzelić. Uspokajała mnie tylko myśl, że dziki nie jeżdżą na rowerze!
Z Jewornic
przez Szydłówek udaliśmy się do miejscowości Madaje Stare, przez las Bełdowski
do Zgniłych Błot. Następnie Babiczki, Rąbień i prosto do Łodzi.
Jest wycieczka, musi
być nagroda. Tym razem była ona w postaci hamburgera. Zawsze tłumaczymy sobie,
że w ten sposób uzupełniamy spalone kalorie. A jeździmy (przynajmniej ja), żeby
te kalorie spalić. Mam bardzo silną wolę i ona zawsze ze mną wygrywa. Tym razem
było tak samo.
Sama trasa ma
jakieś 75 km. My pokręciliśmy jeszcze trochę po mieście – wypad na obiad i
wyszło nam 85 km. Trasa niewymagająca, do przejechania rowerem crossowym, a
nawet trekkingowym. Na upartego szosą, jeżeli lubisz nosić rower na plecach.
Cyklokrossowcy byliby zachwyceni.
W samej Łodzi
warto udać się na ulicę Fizylierów (boczna uliczka Złotna). Znajdziecie tam
pyszne lody, po które ustawiają się kolejkami całe rodziny. Po co? Żeby
uzupełnić stracone kalorie!
Powiem tak : 1/znajome okolice - często tam wracam, 2/znakomite zdjęcia !, 3/świetny, konkretny i dowcipny opis eskapady. Bardzo mi się podoba i będę do WAS zaglądał (-:
OdpowiedzUsuńDzięki Tadeusz! W miarę możliwości i kolejnych wycieczek będziemy aktualizować wpisy i dodawać nowe zdjęcia!:)
OdpowiedzUsuń