niedziela, 10 maja 2015

Rowerem po oscypka

Niektórzy jeżdżą na rowerze po bułki do sklepu. My pojechaliśmy kawałek dalej – po oscypka do Zakopanego.
Jeżeli znudził Ci się kolejny weekend przy grillu i chciałbyś zrobić coś niebanalnego, to być może taka propozycja spędzenia weekendu jest właśnie dla Ciebie? Dla nas na pewno tak ! A grill i tak był.



Co potrzeba? Parę wolnych dni, rower, trochę sprzętu i pozytywne nastawienie.

Ten wypad rowerowy różnił się znacznie od innych. Nie tylko ze względu na trasę, ale przede wszystkim dlatego, że był planowany od dłuższego czasu. A jak to z planami bywa, mało brakowało, żebyśmy nigdzie nie pojechali. Na parę dni przed wyjazdem Magda z kaszlem i gilami do pasa pojawiła się u pulmonologa, który słysząc o naszych planach, kategorycznie zabronił nam jechać w góry. Powstał już nawet plan wycieczki nad morze. Ale po kolei...

Jakiś czas temu Magda przeczytała, że jeden wariat planuje zebrać parę osób i pojechać na rowerach po oscypka do Zakopanego. Dlaczego nie? Przecież nie jest to jakieś specjalnie trudne. Zgłosiliśmy się na wyjazd i w ten oto sposób staliśmy się uczestnikami tej wycieczki.
O ile ja spędziłem dość aktywnie początek sezonu, Magda przejechała może 150 km od zimy. Tak, to bardzo mało. Tym większy należy jej się podziw, że bez przygotowania wybrała się na taką wycieczkę.

Plan był banalnie prosty. Mieliśmy 3 dni na dotarcie do Zakopanego. Prawie 400 km, więc nie tak źle.

DZIEŃ 1 Łódź – Koniecpol (140 km)


Dzień pierwszy i już wpadka. Nie wiem dlaczego, ale ubzdurałem sobie, że ruszamy o godzinie 9. Parę minut po godzinie 8 dzwoni do mnie Adam i pyta, za ile będziemy. Ja ze stoickim spokojem mówię, że właśnie zamykamy drzwi i jedziemy. Wyjazd był jednak o godzinie 8. Na szczęście później było już tylko lepiej.

Pogoda dopisywała, noga podawała i nawet nie wiem kiedy, dotarliśmy na miejsce. Po drodze był mały postój w Radomsku, kebab, lody i tym podobne suplementy kolarskiej diety. Niezdrowe? Trudno! Ważne, że skuteczne. W niewiele ponad 8 godzin dotarliśmy na miejsce noclegu. Nie wiem, jak to się stało, ale każdy, jadąc swoim tempem, dotarł niemalże w tym samym czasie na metę pierwszego etapu. Rowery wylądowały na sali gimnastycznej, my pod prysznicem i można było iść „na miasto“ uzupełnić stracone płyny. Wylądowaliśmy w lokalnej pizzerii w Koniecpolu. Niektórym najwidoczniej było mało przejechanych kilometrów, bo po kolacji poszli jeszcze pobiegać. Szacun!















DZIEŃ 2 Koniecpol - Kraków (120 km)



Pierwszy punkt kontrolny ustaliliśmy sobie w Pilicy (40 km). Jadąc każdy swoim tempem, znowu dojechaliśmy niemalże w tym samym czasie. Podczas gdy my szukaliśmy miejsca, gdzie można zjeść dobre lody, Mirek szukał apteki, w której mógł kupić plastry. Jak się później dowiedzieliśmy, hobby Mirka to leżenie na asfalcie, podczas gdy jego rower, wraz z sakwami, wykonuje podniebne akrobacje.

Po krótkiej przerwie wyruszyliśmy w dalszą drogę. Pod górkę, czyli coś, co Magda lubi najbardziej. Jak to ma w zwyczaju, w tym momencie przekreślała swoją kolarską przyszłość, głośno krzycząc, że więcej nigdzie nie pojedzie. Kolejne podjazdy w okolicach Wolbromia i kolejne utwierdzenia, że to Magdy ostatni raz. Co dziwne, już planuje kolejną długodystansową wycieczkę, więc chyba nie było tak źle. W ten oto sposób dotarliśmy do Skały. Zjeżdżając ze Skały w kierunku Ojcowa, krajobraz momentalnie zmienił się. Naszym oczom ukazały się białe wapienie. Coś pięknego. Kolejnym punktem kontrolnym był Zamek w Pieskowaj Skale. Czas na obiad i można było jechać dalej, w stronę Ojcowa, by następnie doliną Prądnika wydostać się do Krakowa. Po drodze pamiątkowe zdjęcia w Ojcowie i w drogę. „idealnymi asfaltami“ dojechaliśmy na rynek w Krakowie. To własnie w tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, czego dokonaliśmy.

Na rynku małe przegrupowanie, żeby udać się na miejsce noclegu. Szybki prysznic, żeby za chwilę znów pojawić się w centrum i uzupełnić płyny. Dla Magdy ostatnie 5 km okazało się zabójcze dla kolana. Taką cenę płaci się za możliwość dokonania czegoś niezwykłego. Pewne było to, że następny odcinek Magda pokona busem.












































DZIEŃ 3 Kraków - Zakopane (120 km)



Pobudka o 5:30. Magda pojechała w stronę dworca, ja w stronę miejsca zbiórki. Krzysiek z Bartkiem wyjechali 1,5 h wcześniej, bo spieszyli się na pociąg z Zakopanego. Chłód poranka dawał się we znaki. Na szczęście pierwszy podjazd w Świątnikach Górnych pozwolił nam się rozgrzać. I tak mniej więcej do Naprawy rozgrzewaliśmy się coraz bardziej. W Rabie Wyżnej spotkaliśmy Krzyśka i Bartka, którzy przecież wyjechali wcześniej. Jak się okazało, pojechali drogą, którą trzeba było pchać rowery. Nam na szczęście udało się ominąć ten fragment i pojechaliśmy trochę inaczej. Bartek nie wyglądał dobrze. Krótko mówiąc, miał klasyczną bombę. Jakoś udało się zregenerować utracone siły i razem dojechaliśmy do Czarnego Dunajca. Tu zjedliśmy obiad i ruszyliśmy w stronę Zakopanego. A jak najlepiej wjechać do Zakopanego? Przez Ząb i Gubałówkę. Długi, mozolny podjazd, ale jaka satysfakcja! Z Gubałówki już tylko w dół do naszej kwatery!





















TATRY WKOŁO (200 km)



Zawsze chciałem przejechać tę trasę. Czekałem tylko na odpowiednią okazję. Jakoś nie do końca byłem przekonany, czy to dobry pomysł przejechać pętlę po 3 dniach jazdy do Zakopanego. Tym bardziej, że do tej pory moim rekordem dziennym było 160 km po płaskim, a tu trzeba było się zmierzyć z 200 km i 3,3 km przewyższeń.

Pojechaliśmy w 4 osoby: Adam, tata Adama, Bartek i ja. Reszta została zdziesiątkowana przez urazy i została w bazie.

Udało się, przejechaliśmy pętlę w super czasie – 11 h. Odliczając przerwy i postój na obiad wyszło 8,5 h samej jazdy. Dla mnie świetny czas. Pokonaliśmy 200 km w fantastycznym tempie, z pięknymi widokami i super humorem. Widoki były warte potu i zmęczenia. Trzeba będzie przejechać tę trasę jeszcze raz!