czwartek, 26 marca 2015

Źle dziś wyglądasz...


To właśnie usłyszałem od szefa. Nie ma co się dziwić. 2 tygodnie samemu na posterunku zrobiły swoje. Zrobiły źle. Nie było rady, trzeba było wziąć parę dni urlopu i zregenerować siły.

Miałem jechać z Tadeuszem w sobotę, ale pogoda pokrzyżowała nam plany. Nic się nie dzieje bez powodu. Zamiast soboty był wtorek. Epicki wtorek.




Ustaliliśmy, że pojedziemy w stronę Sieradza do miejscowości Strońsko. Miały być bunkry i miało być zajebiście. I nie rozczarowaliśmy się!
Umówiliśmy się pod ZOO. Tym razem to ja byłem pierwszy. Po chwili dojechał Tadeusz i pojechaliśmy w stronę Konstantynowa Łódzkiego. 






Następnie przez Lutomiersk do Szadku, żeby w Rosoczycy skręcić w stronę Sieradza. Po drodze musieliśmy nieco zmodyfikować trasę, bo jak to bywa, zamiast asfaltu zaskoczyła nas droga szutrowa, a szosa jakoś nie chciała po niej jechać.












Nawet nie wiem kiedy, dojechaliśmy do Strońska. Do tej pory nic mi ta nazwa nie mówiła. W międzyczasie podczas pogawędki Tadeusz powiedział, że są tam bunkry i że jest super, chociaż sam jeszcze tam nie był. Parę ładnych zjazdów i podjazdów i z impetem wjechaliśmy do Strońska. Przynajmniej ja. 







Skręciliśmy za drogowskazem, żeby wyjechać w miejscu z pięknym widokiem na dolinę Warty. Tego mi było trzeba, mógłbym tam zostać do końca dnia. Spokój przerwało pytanie Tadeusza: „i co, są bunkry?“. Były, a w zasadzie był. Jeden. Skrzętnie ukryty w zaroślach. 










Szybkie zwiedzanie i można ruszać dalej. Do centrum wsi. Centrum to chyba za dużo powiedziane. Był tam kościół i ładny park z pięknym widokiem na dolinę rzeki. Chwilę pokręciliśmy się po parku, zrobiliśmy pamiątkową fotkę i można było ruszać w kierunku kościoła.








Słońce, ciepło, można by już jechać na krótko, gdyby nie wiatr. Tadeusz poszedł obfotografować cmentarz, ja łapałem promienie słońca. Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy. Ruszyliśmy w drogę powrotną.








Na 90 kilometrze dopadła mnie bomba. I to taka, że brakowało mi sił, aby ruszać nogami. Mam wrażenie, że w porównaniu do poprzedniego sezonu ten zacząłem dość szybko i przede wszystkim intensywnie. Rok temu o tej porze robiłem dystanse rzędu 30 km. W tym roku to już kolejna setka. A co najważniejsze, druga z Tadeuszem! Zwała ustąpiła i można było jechać dalej.
Reszta trasy zleciała szybko, czas umilały nam przelatujące nad naszymi głowami F-16 z bazy powietrznej w Łasku.




Tym sposobem dojechaliśmy do młynów w Ldzaniu, a dokładniej w  Talarze. Zawsze chciałem tam pojechać, ale jakoś nie było okazji. To takie młyny, które są w prawie każdym przewodniku turystycznym rejonu łódzkiego. Fajne jest to, że w rzeczywistości wyglądają znacznie lepiej, niż na zdjęciach.








Potem już prosta droga przez Łask i dotarliśmy do Pabianic, a później przez Górkę Pabianicką do Łodzi.
Wyszło 156 km. To najdłuższa trasa, jaką do tej pory przejechałem i to na początku sezonu. Wracając do domu, spotkałem na PW Andiego, który zorganizował grupę na nocne kręcenie po mieście. Dobrze, że nie dałem się namówić, bo wyszłoby już 200.




Tego mi było trzeba. Słońca, ciepła, widoków i wiatru w przerzedzonych włosach. Ciszy i zmęczenia fizycznego, które bezpośrednio przekłada się na wypoczynek psychiczny.
Tadeusz, dzięki za super wycieczkę!

Przy okazji tak wspaniałej wycieczki mamy dla Was coś fajnego, niepowtarzalnego, hipsterskiego i kolorowego.
Idzie wiosna, na dworze coraz cieplej, dni coraz dłuższe. Dlaczego tego nie wykorzystać?
Dlatego mamy dla Was konkurs niespodziankę!

Zasady:
Aby otrzymać jedną z poniższych autorskich koszulek z limitowanej serii, wystarczy ułożyć i opisać swoją autorską trasę liczącą +/- 200 km w jednej z dwóch opcji:
1. Pętla po okolicach Łodzi
2. Trasa z wykorzystaniem np Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej (np TAM pociągiem i powrót do Łodzi)

Autora najciekawszej trasy nagrodzimy wybranym T-shirtem.

Nie ma lekko. Komisja będzie wymagająca;)
Najpierw polub nasz profil na FB (tutaj) i udostępnij wpis o konkursie.
Propozycje swoich tras wklej w poście o konkursie. Może to być link do trasy np Endomondo. Pamiętaj, żeby trasa była publiczna ;) Napisz, dlaczego warto tamtędy pojechać!
Mapy w dłoń i powodzenia!

Konkurs trwa do 8 kwietnia, a zwycięzcę ogłosimy 9 kwietnia.





wtorek, 3 marca 2015

Nie każda róża ma kolce..


Choć jeden trochę ukłuł. Był nim niewątpliwie czas oczekiwania na zamówiony rower. Z drugiej strony i tak była zima, śnieg i błoto, ale od początku...


Jeszcze 2 lata temu nie sądziłem, że kiedykolwiek będę jeździł na szosie. Kojarzyła mi się ona raczej z wycieniowanymi dziadkami z wąsem, jeżdżącymi ulubione pętle zaraz po lub przed niedzielnym rosołem i kotletem schabowym. Nic bardziej mylnego! Owszem, jestem pełen podziwu dla wspomnianych sucharów, bo niejednokrotnie jadąc za nimi, zrywali mnie i po chwili widziałem, jak stają się coraz mniejsi.

Stało się! Kupiłem szosę. Wybór padł na Rose Pro SL2000. Dlaczego? Nie wiem. Po prostu miała „to coś“, co przykuło moją uwagę. Chodzi zapewne o przekroje rur, które raczej nie są spotykane w szosówkach innych firm. Rose to marka stosunkowo mało znana w naszym kraju, a szkoda.

Pierwsze wrażenia?

Wielki karton, a w nim piękny czarny mat. Starannie wykonany i spasowany rower. Bez żadnych luzów i fuszerki. Całości dopełnia biała owijka i designerskie koła z cyferkami. Jednym słowem nie ma obciachu, żeby powiesić ten rower w salonie zamiast obrazu Opałki...


Wewnętrzne prowadzenia linek, nowa, odświeżona 105. Nic tylko skręcić, wsiadać i jeździć!

Tak też zrobiłem. Z dziecięcą niecierpliwością skręciłem rower, żeby zaraz na niego wsiąść i przejechać te parę kilometrów. Warto było czekać te 7 tygodni!

Jest ok. Wszystko chodzi płynnie, cicho, bez żadnych luzów. Karbonowy widelec świetnie prostuje nierówności asfaltu. Teraz pora budować formę na sezon.
Po paru dniach od pierwszej, krótkiej przejażdżki umówiłem się z Tadeuszem na mały test. Jak to bywa z Tadeuszem, wyszło trochę ponad 100 km. Dokładnie 115. Nie wiem dlaczego, ale Tadeusz w tym sezonie postawił sobie za punkt honoru, że udana wycieczka to minimum stu kilometrowa wycieczka. Trzeba przyznać, że się tego trzyma.












Odwiedziliśmy Poddębice. Drogi ładne, a i tempo niewybredne. Jednym słowem wycieczka udana! 115 km to trochę sporo jak na początek sezonu, ale parafrazując klasyka – nie pojechaliśmy dla przyjemności.
Kolejny weekend i kolejna wycieczka. Zawsze chciałem pojechać nad Jeziorsko i zdarzyła się ku temu okazja. Tym razem z Grupą Rowerowe Soboty. Druga wycieczka w sezonie i kolejne 130 km wykręcone. Trasa koniecznie do powtórzenia, jak będzie ciepło i przyjemnie, bo z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jazda w silnym wietrze nie należy do moich ulubionych zajęć. Droga powrotna była znacznie przyjemniejsza. Reasumując miniony weekend – kilka godzin w siodle spędzonych w miłym towarzystwie.





















Muszę przyznać, że chyba powoli uzależniam się od prędkości. Szczególnie po ciężkim tygodniu mam ochotę po prostu wsiąść i jechać przed siebie. Przewietrzyć głowę i zrobić miejsce na kolejny ciężki tydzień. Oby do następnego weekendu!