wtorek, 3 marca 2015

Nie każda róża ma kolce..


Choć jeden trochę ukłuł. Był nim niewątpliwie czas oczekiwania na zamówiony rower. Z drugiej strony i tak była zima, śnieg i błoto, ale od początku...


Jeszcze 2 lata temu nie sądziłem, że kiedykolwiek będę jeździł na szosie. Kojarzyła mi się ona raczej z wycieniowanymi dziadkami z wąsem, jeżdżącymi ulubione pętle zaraz po lub przed niedzielnym rosołem i kotletem schabowym. Nic bardziej mylnego! Owszem, jestem pełen podziwu dla wspomnianych sucharów, bo niejednokrotnie jadąc za nimi, zrywali mnie i po chwili widziałem, jak stają się coraz mniejsi.

Stało się! Kupiłem szosę. Wybór padł na Rose Pro SL2000. Dlaczego? Nie wiem. Po prostu miała „to coś“, co przykuło moją uwagę. Chodzi zapewne o przekroje rur, które raczej nie są spotykane w szosówkach innych firm. Rose to marka stosunkowo mało znana w naszym kraju, a szkoda.

Pierwsze wrażenia?

Wielki karton, a w nim piękny czarny mat. Starannie wykonany i spasowany rower. Bez żadnych luzów i fuszerki. Całości dopełnia biała owijka i designerskie koła z cyferkami. Jednym słowem nie ma obciachu, żeby powiesić ten rower w salonie zamiast obrazu Opałki...


Wewnętrzne prowadzenia linek, nowa, odświeżona 105. Nic tylko skręcić, wsiadać i jeździć!

Tak też zrobiłem. Z dziecięcą niecierpliwością skręciłem rower, żeby zaraz na niego wsiąść i przejechać te parę kilometrów. Warto było czekać te 7 tygodni!

Jest ok. Wszystko chodzi płynnie, cicho, bez żadnych luzów. Karbonowy widelec świetnie prostuje nierówności asfaltu. Teraz pora budować formę na sezon.
Po paru dniach od pierwszej, krótkiej przejażdżki umówiłem się z Tadeuszem na mały test. Jak to bywa z Tadeuszem, wyszło trochę ponad 100 km. Dokładnie 115. Nie wiem dlaczego, ale Tadeusz w tym sezonie postawił sobie za punkt honoru, że udana wycieczka to minimum stu kilometrowa wycieczka. Trzeba przyznać, że się tego trzyma.












Odwiedziliśmy Poddębice. Drogi ładne, a i tempo niewybredne. Jednym słowem wycieczka udana! 115 km to trochę sporo jak na początek sezonu, ale parafrazując klasyka – nie pojechaliśmy dla przyjemności.
Kolejny weekend i kolejna wycieczka. Zawsze chciałem pojechać nad Jeziorsko i zdarzyła się ku temu okazja. Tym razem z Grupą Rowerowe Soboty. Druga wycieczka w sezonie i kolejne 130 km wykręcone. Trasa koniecznie do powtórzenia, jak będzie ciepło i przyjemnie, bo z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jazda w silnym wietrze nie należy do moich ulubionych zajęć. Droga powrotna była znacznie przyjemniejsza. Reasumując miniony weekend – kilka godzin w siodle spędzonych w miłym towarzystwie.





















Muszę przyznać, że chyba powoli uzależniam się od prędkości. Szczególnie po ciężkim tygodniu mam ochotę po prostu wsiąść i jechać przed siebie. Przewietrzyć głowę i zrobić miejsce na kolejny ciężki tydzień. Oby do następnego weekendu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz