Pan tak, my nie…
Jak zwykle w niedziele postanowiliśmy upodlić się w terenie. Tym razem nie byle jakim, bo na łaskim torze XC. W zasadzie to Piotrek postanowił upodlić mnie – to taka jego cotygodniowa tradycja. Musi mnie bardzo nie lubić. Zgodnie ze swoim zwyczajem ściągnął mnie z łóżka skoro świt, bo według mojej definicji siódma rano w niedzielę oddziela ranek od nocy.
Trasa miała być krótka i lajtowa, licząca zaledwie 21 km. Założyliśmy zatem, że zrobimy dwie pętle. Jedną – „krajoznawczą”, drugą dynamiczną. Droga dojazdowa oddzielająca miejsce postoju naszej „kijanki” od właściwej trasy, mającej swój początek w lesie, była tak malownicza, że przez chwilę wydawało mi się, że przeniosłam się w świat opisywany przez Lucy Maud Mongomery – gdzieś w okolice Wyspy Księcia Edwarda.
Wąskie wijące się wstęgą polne dróżki otoczone soczystą zielenią długich, kładących się pod kołami traw, rozłożyste wierzby chylące się ku skrzącej się w słońcu rzece, prowizorycznie pozbijane drewniane ogrodzenia tamtejszych domostw i wszechogarniający spokój – to wszystko sprawiło, że czuliśmy się, jakbyśmy przenieśli się całe mile i epoki stąd.
I to by było na tyle wersji lajt.
Później zaczęła się równie malownicza, co mordercza jazda, fragmentami odpowiadająca nawet najwybredniejszym kamikaze. Pod górkę i w dół, zjazdy i podjazdy zdawały się nie mieć końca. Ale żeby nie było zbyt monotonnie, urozmaicono je różnorodnymi przeszkodami. Zawinięte w ślimaki bandy zwieńczone wysokimi na pół metra hopkami, wielkie kamienie poprzecinane drewnianymi belkami, pokryte głębokim piachem urwiska i wznoszące się ponad rowami kładki skutecznie podnosiły adrenalinę podczas jazdy.
Oznaczenia trasy w postaci niebieskich strzałek przeplatały się z czerwonymi wykrzyknikami opatrzonymi hasłem „Miejsce niebezpieczne”, co nad wyraz przemawiało do mojej wyobraźni i zmiękczało kolana. Efekt był taki, że, można rzec, wyprowadziłam swój rower na spacerek, ewentualnie go lonżowałam. Podejrzewam, że ilość czasu spędzonego w rowerowym siodle, jak i poza nim jest porównywalna.
Piotrek rzecz jasna swobodniej sobie poczynał, raz po raz frunąc, skacząc i pędząc w dół.
Podsumowując, to idealna trasa na trening techniki jazdy i mimo tego, że jest krótka, nadrabia licznymi urozmaiceniami i przeszkodami. U mnie wyglądało to trochę inaczej...
Wielkie brawa należą się twórcom toru – Klubowi Rowerowemu „Jastrzębie Łaskie” – za koncept i pasję. Trasa XC dostępna jest dla każdego – zarówno dla zawodowców, jak i amatorów, gdyż posiada alternatywne objazdy najbardziej mrożących krew w żyłach elementów. Ogromną zaletą dla nas jest także jej usytuowanie – zaledwie 40 min jazdy samochodem z Łodzi.
Trzymamy kciuki za powstanie kolejnych miejsc do rowerowych zmagań, jak również za to, by nikomu nie przyszło do głowy zniweczyć ciężkiej pracy Kolegów Jastrzębi. Wielki szacun dla nich!
Fajowe te Wasze wycieczki :)
OdpowiedzUsuń