niedziela, 5 października 2014

Siódmego dnia odpoczął...

Pan tak, my nie… 
Jak zwykle w niedziele postanowiliśmy upodlić się w terenie. Tym razem nie byle jakim, bo na łaskim torze XC. W zasadzie to Piotrek postanowił upodlić mnie – to taka jego cotygodniowa tradycja. Musi mnie bardzo nie lubić. Zgodnie ze swoim zwyczajem ściągnął mnie z łóżka skoro świt, bo według mojej definicji siódma rano w niedzielę oddziela ranek od nocy.



Trasa miała być krótka i lajtowa, licząca zaledwie 21 km. Założyliśmy zatem, że zrobimy dwie pętle. Jedną – „krajoznawczą”, drugą dynamiczną. Droga dojazdowa oddzielająca miejsce postoju naszej „kijanki” od właściwej trasy, mającej swój początek w lesie, była tak malownicza, że przez chwilę wydawało mi się, że przeniosłam się w świat opisywany przez Lucy Maud Mongomery – gdzieś w okolice Wyspy Księcia Edwarda.





Wąskie wijące się wstęgą polne dróżki otoczone soczystą zielenią długich, kładących się pod kołami traw, rozłożyste wierzby chylące się ku skrzącej się w słońcu rzece, prowizorycznie pozbijane drewniane ogrodzenia tamtejszych domostw i wszechogarniający spokój – to wszystko sprawiło, że czuliśmy się, jakbyśmy przenieśli się całe mile i epoki stąd. I to by było na tyle wersji lajt. 


Później zaczęła się równie malownicza, co mordercza jazda, fragmentami odpowiadająca nawet najwybredniejszym kamikaze. Pod górkę i w dół, zjazdy i podjazdy zdawały się nie mieć końca. Ale żeby nie było zbyt monotonnie, urozmaicono je różnorodnymi przeszkodami. Zawinięte w ślimaki bandy zwieńczone wysokimi na pół metra hopkami, wielkie kamienie poprzecinane drewnianymi belkami, pokryte głębokim piachem urwiska i wznoszące się ponad rowami kładki skutecznie podnosiły adrenalinę podczas jazdy. 




Oznaczenia trasy w postaci niebieskich strzałek przeplatały się z czerwonymi wykrzyknikami opatrzonymi hasłem „Miejsce niebezpieczne”, co nad wyraz przemawiało do mojej wyobraźni i zmiękczało kolana. Efekt był taki, że, można rzec, wyprowadziłam swój rower na spacerek, ewentualnie go lonżowałam. Podejrzewam, że ilość czasu spędzonego w rowerowym siodle, jak i poza nim jest porównywalna.




Piotrek rzecz jasna swobodniej sobie poczynał, raz po raz frunąc, skacząc i pędząc w dół. Podsumowując, to idealna trasa na trening techniki jazdy i mimo tego, że jest krótka, nadrabia licznymi urozmaiceniami i przeszkodami. U mnie wyglądało to trochę inaczej...







Wielkie brawa należą się twórcom toru – Klubowi Rowerowemu „Jastrzębie Łaskie” – za koncept i pasję. Trasa XC dostępna jest dla każdego – zarówno dla zawodowców, jak i amatorów, gdyż posiada alternatywne objazdy najbardziej mrożących krew w żyłach elementów. Ogromną zaletą dla nas jest także jej usytuowanie – zaledwie 40 min jazdy samochodem z Łodzi.







Trzymamy kciuki za powstanie kolejnych miejsc do rowerowych zmagań, jak również za to, by nikomu nie przyszło do głowy zniweczyć ciężkiej pracy Kolegów Jastrzębi. Wielki szacun dla nich!

1 komentarz: