poniedziałek, 20 października 2014

To już definitywnie koniec!

Po ciężkim tygodniu weekend przeznaczasz na odpoczynek. Znów obiecujesz sobie, że odeśpisz cały tydzień, w którym pracujesz po nocach. Co robisz w niedzielę? Zrywasz się o 5:30, żeby o 7 stawić się na miejscu zbiórki, bo umówiłeś się z ziomkiem z corpo i jego kolegą na pussyride. A co, jeżeli okazuje się, że przypadkowo jego kolega jest tez Twoim kolegą? Pussyride do kwadratu!


Wstajesz rano, wciągasz na siebie lycrę i zaraz po wyjściu z domu wiesz, że to nie był dobry pomysł. Ale przecież nie będziesz się wracać. Zaraz zrobi się cieplej! Nic bardziej mylnego.


To już definitywnie koniec ciepłych i rześkich poranków. Rano słońce leniwie budzi się do życia. Trzeba wyciągnąć z szafy długi rękaw i długie spodnie...

Od dłuższego czasu próbowałem umówić się z kolegą z corpo na wspólną, szybką pętlę. Zawsze komuś coś wypadało. A to musisz zrobić prezentację, a to leje deszcz, czy też najzwyczajniej w świecie coś w ostatniej chwili staje Ci na przeszkodzie. Wreszcie umówiliśmy się na niedzielę. 7 rano. Godzina mało przyjazna, ale jak chcesz być w  domu na 12 na obiad, to trzeba wstać. Nie ma przebacz! Tym bardziej, że każdy z nas ma jakieś obowiązki, rodzinę…

Szczerze mówiąc, byłem bardzo zdziwiony, że po wielu nieudanych próbach udało nam się w ogóle zgrać. Arek napisał, ze będzie jeszcze jego kolega. Spoko, czemu nie. Będzie raźniej. Na miejscu zbiórki byłem pierwszy. Arek napisał, że się spóźni, bo powiedzmy, że w łazience zeszło mu dłużej, niż by sobie tego życzył.. Przyjechał kolega Arka. Chyba byłem zaspany, bo powiedziałem: Cześć, jestem Piotrek. A on na to, że byliśmy na imprezie u Agaty (naszej wspólnej koleżanki). Fakt. Świat jest mały. Chwilę porozmawialiśmy, dojechał Arek i można było ruszać.











Z założenia to miała być szybka wycieczka. Max 5h  - 65 km. Pokazałem chłopakom trasę „Piach, pot i łzy“. Trochę popadało przed weekendem, więc piachu nie było aż tak dużo i jechało się przyjemnie. Ogólnie trasa jest całkiem miła. Super jest to, że okrążasz Zgierz bocznymi, mało ruchliwymi drogami. 









Jakoś bardzo nie lubię jeździć po ruchliwych asfaltach, uciekając przed niedzielnymi kierowcami. Można tą trasę na spokojnie przejechać rowerem trekkingowym, a nawet przełajówką. Pomijając niewielkie jej fragmenty, gdzie trzeba będzie prowadzić rower, ze względu na głęboki piach. Dobre jest tez to, że cały czas znajdujesz się w niewielkiej odległości od Łodzi i w razie załamania pogody, zmęczenia itp. można szybko wrócić do domu.





Na koniec przejechaliśmy przez Łagiewniki. Szybka pętla w północnej części lasu, później już ostatnia prosta. Dla Arka była to turboszybka prosta, bo obiecał żonie, że będzie na 12 w domu. Ja z Michałem spokojnie dojechałem do domu parę minut po 12.




Nie ma co się już ścigać. Sezon dobiega końca. Trzeba wrzucić na luz i czerpać przyjemność z jeżdżenia. Ja już tę trasę przejechałem 4 raz i dopiero teraz zauważyłem rzeczy, które wcześniej jakoś mi umykały...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz